Łaski świętej Apolonii

Listopadowe słońce migotało leniwie w szybach okien niewielkiego, ceglanego kościółka. Na jednej z jego ścian zawieszono obraz przedstawiający długowłosą kobietę. W prawej ręce trzymała metalowe narzędzie, przypominające średniowieczne narzędzie tortur. Może kleszcze? Na ich końcu, niby perła, połyskiwało coś białego. Olbrzymie drzewo, rosnące przed frontem budynku, rzucało na malowidło głęboki cień. Jego pień był gigantyczny i , o dziwo, otoczony wysokim ogrodzeniem. Z dopiero co podstawionego autokaru wysypała się grupka emerytów z księdzem na czele.

– Częstochowa jest za niecałą godzinę jazdy – poinformował duchowny, zakładając polar – Możecie zrobić sobie przerwę na kanapkę czy siusiu. Ja na chwilę wyskoczę. I tego… Zachowujcie się poprawnie – dorzucił nerwowo, oddalając się pospiesznie. Pielgrzymi uśmiechali się uprzejmie do momentu, kiedy nie zniknął za rogiem. Wówczas rzucili się szturmem w stronę olbrzymiej lipy. Przypominało to atak na miejsca siedzące w komunikacji miejskiej.

– Tak jak Krysia mówiła, ogrodzili – odezwała się z niesmakiem rudowłosa babcia, badając metalową siatkę. Wielkie, okrągłe okulary zjechały jej na czubek nosa, kiedy próbowała kopnąć słupek.

– Ja za młodości trenowałem lekkoatletykę, przyniosę dla wszystkich – zaofiarował się wysoki pan Zenek.

– No nie wiem… A czy to nie trzeba własnoręcznie… To jest… Osobiście ODGRYŹĆ, żeby pomogło na ból zęba? – wyraził zwątpienie przysadzisty staruszek.

– Jak masz lepszy pomysł, to skacz sam – burknął pan Zenon.

– Kochanieńki, ależ to jest jedyna metoda – z szeregu wystąpiła dziarska emerytka – Wszystko masz? Scyzoryk, siatkę?

– Tak jest – odparł pan Zenek.

– No, to liczymy na ciebie!

W oknie pobliskiej plebanii stał młody wikary. Jego ręce były splecione na plecach, kiedy wpatrywał się intensywnie w grupkę ludzi na dziedzińcu.

– Pielgrzymka przyjechała – oznajmił bez emocji. Siedzący przy dębowym biurku starszy proboszcz nawet nie drgnął w odpowiedzi. Pochylony był nad jakimś pismem, które całkowicie absorbowało jego uwagę.

– Chyba będą skakali przez ogrodzenie… Tak, jeden już przeskoczył – zza uchylonego okna dobiegło głuche łupnięcie i jęk, kiedy pan Zenon uderzył o ziemię – Można tak powiedzieć – dodał ksiądz sam do siebie. Starszy duchowny w zamyśleniu potarł nos.

– I ogrodzenie już nie pomaga – odezwał się po chwili – I smoła. I prośba i groźba – westchnął.

– Wysłać kościelnego? – szybko zaproponował wikary, odwracając się twarzą do rozmówcy.

– Można – zgodził się powoli proboszcz. Oczy miał podkrążone, twarz szarą, zmęczoną.

– Powinien proboszcz wiedzieć, że nasz pan Wiesio wpadł na pomysł podłączenia ogrodzenia do elektrycznego pastucha – oznajmił po chwili milczenia młody, jego oczy uciekły gdzieś w bok.

– Doprawdy? – proboszcz wyraził umiarkowane zainteresowanie.

– Tak. Kazałem rozmontować przed niedzielą. Będzie wizytacja jakiegoś stowarzyszenia zabytków przyrody ożywionej.

– Bardzo rozsądnie – podsumował starszy ksiądz, stając obok w oknie. Przez chwilę patrzyli jak pan Zenon na kolanach podważa korę drzewa.

– Na litość… Czy ja dobrze słyszę, on się modli do św Apolonii? – zapytał zaintrygowany proboszcz.

– Tak, obawiam się, że tak – odparł ze zwątpieniem wikary.

– Niesamowite… Zamiast jak rozsądni ludzie, leczyć zęby, to oni… Ludziska biegli do lipy, obgryzali korę, a kiedy pień był już całkowicie objedzony, wspinali się między gałęzie i kąsali lipę, jakby ich opanowała wścieklizna – wymruczał jakby sam do siebie proboszcz. Młody nawet nie mrugnął, wiedząc, że to cytat pochodzący z tygodnika „Kraj” z początku XX wieku.

– Może sam do nich pójdę – zdecydował po chwili stary.

– Na pewno?

– Na pewno. I zadzwoń do pani Ali. Jutro na kazaniu powiem, że pielgrzymi mają u niej 50% zniżki na leczenie w gabinecie. Może to coś pomoże. A jak to nie, to przyślesz mi pana Wiesia.

Wszystkie osoby, przedstawione w powyższym tekście są fikcyjne, a ich ewentualne podobieństwo do postaci prawdziwych jest niezamierzone ;).

Źródło inspiracji nadesłane: http://natemat.pl/159911,ksieza-ogrodzili-drzewo-plotem-bo-…