W rolach głównych: lek. dent. Adam Zyśk oraz dr n. społ. Milena Marczak
[AZ] -Czy warto dążyć do perfekcji?
[MM] -Ha! To zależy.
[AZ] -No jakiej innej odpowiedzi mógłbym się spodziewać…?
[MM] -Na pewno warto się rozwijać, wchodzić na wyższy poziom swoich umiejętności, uczyć się nowych rzeczy, przykładać się do tego co robimy, żebyśmy robili to lepiej i szybciej ale musimy kontrolować to czy nasz perfekcjonizm nie jest rozwijany kosztem czegoś innego.
[AZ] -Na przykład?
[MM] -Jeśli poświęcamy za dużo czasu na wykonywanie niektórych czynności moglibyśmy zaniedbać inne rzeczy, które powinniśmy zrobić albo zaniedbać relacje z innymi ludźmi.
[AZ] -Mówisz o wchodzeniu na wyższy poziom, ale gdzie jest ten poziom najwyższy? Czy osiągnięcie perfekcji w ogóle jest możliwe? Moment, w którym powiemy sobie, że jest tak jak powinno być!
[MM] -Hmmm…No i znowu to zależy. Jeżeli mamy ustaloną skalę, wiemy jakimaksymalny efekt można uzyskać to jak najbardziej. Jednak 99% rzeczy jakich się na co dzień podejmujemy nie ma takiego „sufitu”, jest on szklany.
[AZ] -Sky is the limit!
[MM] -Coś w tym stylu. Zawsze możemy zrobić coś bardziej, lepiej, pewniej, mocniej. Więc jeżeli sami sobie nie ustalimy gdzie jest to nasze 100% możliwości to możemy do tej perfekcji, w naszym odczuciu, nigdy nie dojść.
[AZ] -Czy dobrze więc zrozumiałem, że perfekcjonizm to kwestia percepcji?
[MM] -Dokładnie! Dla Ciebie zrobienie perfekcyjnego omleta może oznaczać coś zupełnie innego niż dla mnie.
[AZ] -No dobra, perfekcjonizm to zmora czy błogosławieństwo? Tylko nie mów, że to zależy.
[MM] -Z ust mi to wyjąłeś! Jeżeli Ty sam nie zauważasz u siebie żadnego problemu z dążeniem do perfekcji to uważam, że nie jest zmorą, bo pozwala Ci się samorealizować. Natomiast jeśli czujesz, że to w jakiś sposób wpływa na Twoje życie to czas się tym zająć.
[AZ] -W sensie perfekcjonizm się leczy?
[MM] -Tak, pod warunkiem, że zatruwa on życie głównemu zainteresowanemu.
[AZ] -Wiesz czemu pytam? Czasami mam takich pacjentów, że przypadek jest trudniejszy niż się spodziewałem. Robota zajmuje mi załóżmy trzydzieści minut dłużej niż zwykle, grafik składa się jak domino, poczucie wartości mojej roboty spada, już nawet nie chcę na tę robotę patrzeć i zamiast pacjentowi doliczyć odpowiednią kwotę do rachunku za poświęcony czas i trudny przypadek to jeszcze daję rabat, bo można pewnie to było zrobić lepiej. Jak sobie odpuścić? Bo okazuje się na następnej wizycie, że moja ocena mojej pracy jest już lepsza, myślę sobie, że fajnie mi to wyszło.
[MM] -I to znowu kwestia percepcji. W percepcji pacjenta, jeśli zabieg trwa dłużej to pacjent czuje, że poświęciłeś mu więcej czasu, to nie była taka praca maszynowa. Jeśli mógłbyś jakiś zabieg wykonać w załóżmy dziesięć minut ale wykonałeś go w trzydzieści czy czterdzieści to uświadom sobie, że pacjent tak naprawdę nie ma pojęcia ile powinien trwać taki zabieg i jego percepcja będzie się znacznie różnić od Twojej. W jego ocenie skoro poświęciłeś na to więcej czasu to prawdopodobnie jest to praca bardziej wartościowa. Więc tak naprawdę w tym momencie Ty nie wyceniłeś tak naprawdę swojej usługi a jedynie zadowolenie ze swojej pracy…
[AZ] -Ha! Ciekawe!
[MM] -Myślę, że każdy kto pracuje z drugim człowiekiem powinien sobie przeczytać o „syndromie oszusta”. Jest to sposób myślenia, który powoduje, że my przestajemy wierzyć w swoje możliwości i zaniżamy wartość swojej pracy. Jeżeli mamy studenta, który dopiero co skończył studia to on tak naprawdę nie wie ile jeszcze powinien wiedzieć, żeby pracować na wysokim poziomie. Niektórym nawet się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy. Ale na przykład Ty, pracując w zawodzie wiele lat, masz większą wiedzę, większe umiejętności, skończyłeś wiele kursów masz zupełnie inny kontekst i wiesz, na ilu etapach coś może się po prostu spierniczyć. I wtedy właśnie zaczynasz wątpić w swoje umiejętności i wiedzę bo masz wrażenie, że mógłbyś zrobić coś lepiej, wiedzieć więcej, mieć lepszy sprzęt i tak dalej… Im więcej wiesz i umiesz tym bardziej zaczynasz wątpić czy jestes wystarczająco dobry do wykonywania swojej pracy.
[AZ] -Co byłoby gorsze, lekarz perfekcjonista czy pacjent perfekcjonista?
[MM] -To oczywiście zależy… Jak jesteś lekarzem perfekcjonistą to dla pacjenta zawsze będzie ekstra bo będziesz mu poświęcał czas, uwagę, więcej mu wytłumaczysz…
[AZ] -Czyli punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia?
[MM] -Właśnie, ale z perspektywy lekarza… czy perfekcyjny pacjent jest dobry? Jeśli masz na myśli pacjenta, który sumiennie wykonuje wszystkie Twoje zaleczenia to czemu nie? Ale jeśli perfekcyjny pacjent to jest taki, któremu wydaje się, że on wie lepiej niż lekarz, to raczej faktycznie może być to zmorą.
[AZ] -Podam Ci taki przykład. Często są to pacjenci, którzy mieli znaczący problem estetyczny w odcinku przednim, który da się stosunkowo prosto rozwiązać na jednej wizycie. Wymiana uzupełnień, zmiana kształtu zębów siecznych zmienia ich percepcję i zmieniają się w perfekcjonistę. Potrafią przychodzić dwa razy na wizytę na poprawki, bo nie mogą zaakceptować, że jeden z kątów siecznych jest zbyt obły a brzegi sieczne jedynek i dwójek nie stoją jak w protezie. Wcześniej trzy lata albo i lepiej wyglądali średnio, teraz mają fajny naturalny uśmiech ale nagle wymagania rosną.
[MM] – My się przyzwyczajamy do tego co widzimy częściej, to tzw. efekt częstości. Pacjent patrzył na siebię w lustrze latami i to dla niego było w porządku. Teraz jak nastąpiła zmiana w jego uśmiechu to potrzebuje czasu, żeby się do tego przyzwyczaić. I oczywiście, jak on zauważa, że przychodząc do Ciebie są jakieś efekty tej pracy, że jego uśmiech wygląda inaczej to dlaczego miałby z tego nie korzystać. Ty tutaj powinieneś postawić granicę tego ile jesteś w stanie zrobić dla tego pacjenta a kiedy trzeba powiedzieć stop. Pacjent ocenia też swój uśmiech na podstawie tego co mu się podoba. Nie ma pojęcia jaką długość powinny mieć jedynki w stosunku do dwójek bo on widzi innych ludzi, widzi zdjęcia w gazetach, patrzy na Krzyszrofa Ibisza i może mu się nawet to podobać…
[AZ] -O gustach się nie dyskutuje… Jeśli chodzi o funkcję to musimy pacjentowi to zapewnić zawsze, jeśli chodzi o estetykę, wydaje mi się jednak, że pacjent powinien postawić kropkę nad „i”, żeby czuć się z tym dobrze.
[MM] -I znowu wracamy do kwestii percepcji. To co dla pacjenta, laika, jest perfekcyjne nie zawsze jest dobre z perspektywy lekarza.
[AZ] -A czy lekarz perfekcjonista może być finalnie zadowolony ze swojej pracy?
[MM] -Oczywiście, że może. Jeśli ten perfekcjonizm nie wpływa na to, że mamy przesunięcia w grafiku, jakiś nadmierny stres, że analizujemy każdy przypadek w domu, zaniedbujemy rodzinę, uciekamy w pracoholizm kompensując jakieś niedobory w życiu to tak.
[AZ] -Czy dobrze rozumiem, że perefkcjonizm to może być też „przykrywka” dla jakichś innych problemów w życiu?
[MM] -Tak, dobrze zrozumiałeś.
[AZ] – A tak mi przyszło teraz do głowy, taka głupia myśl. Skoro perfekcjonizm to kwestia percepcji i porównujemy się do innych lekarzy, którzy robią coś lepiej… czy gdybyśmy byli sami na świecie… perfekcjonizm miałby prawo istnieć?
[MM] -Prawdopodobnie perfekcjonizm nie istniałby, nie mielibyśmy punktu odniesienia…
[AZ] -A nie moglibyśmy porównywać siebie do efektów swojej pracy z przeszłości?
[MM] -Tak! To bardzo ciekawe, ale w tym kontekście mógłby jednak istnieć, natomiast mogłoby to się przerodzić w jakieś poważne zaburzenia, bo nigdy nie powiedziałbyś sobie dość. Chodziłbyś z tą kosiarką, nożyczkami, pęsetą i miarką a zawsze któreś niesforne źdźbło trawnika przyprawiałoby Cię o mdłości.
[AZ] -Wniosek jest taki, że we wszystkim warto mieć umiar.
[MM] -Dokładnie!