O tym, jak pojechałem na jedyne-takie-szkolenie i dlaczego wolałbym te pieniądze przepić albo zgubić

Kilka dobrych lat temu pracowałem w funduszowym gabinecie w niewielkim mieście. Mieliśmy tam stażystów.

A właściwie stażystki, bo to bardzo istotne.

Myślę, że znacie ten klimat. Fotele stare, ale jare. Metalowe szpatułki i szklane płytki, Agatos i amalgamat. Brzoskwiniowa farba olejna na ścianach poczekalni. Połamane kredki w kąciku zabaw dla dzieci. Plakaty promujące właściwe szczotkowanie zębów, które dziesięć lat temu przyniósł z litości przedstawiciel firmy produkującej pasty do zębów. Zapach tlenku cynku i Cresophene w powietrzu, wiecie, taki na granicy wyczuwalności.

I One, trzy młode stażystki oraz ja, półbóg, dwa lata po dyplomie.

Wtedy wydawało mi się, że wiem prawie wszystko. Dzisiaj widzę, jak bardzo głupi byłem. Ale wówczas dla nich byłem w zasadzie wyrocznią.

– Doktorze Tomku, rzuci Pan Doktor okiem?

– Tomku, czy ten korzeń da się jeszcze uratować?

– Czy ten most trzeba zdjąć czy zostawić?

A doktor Tomek leciał jak do pożaru, z wystudiowanym spokojem rzucał „fachowym okiem”, po czym oświadczał dobitnie:

– Podaj mi te wąskie Meissnery.

Ten spokój całkiem dużo mnie kosztował.

Teraz ona. Miała uroczy uśmiech, długie jasne włosy i zupełnie zwyczajne imię, Asia. Była dobrze wychowana, grała na pianinie i nie do końca rozumiała moje żarty. Widziałem jak się peszy, kiedy wpadam do gabinetu. Raz nawet upuściła narzędzia. Udałem, że tego nie widzę.

Była wiosna, naprawdę wspaniały maj. Nie taki dramat, jak w tym roku. Do gabinetu przyszło zaproszenie na jedyne takie szkolenie. Teoria z pierwszej ręki, wielkie miasto, reklama brzmiała jak szansa jedna na milion. Pomyślałem, no wiecie… Co tu się może nie udać?

I wtedy wszystko zaczęło się pieprzyć.

Najpierw mieliśmy jechać pociągiem. Ja, Ona i Hanka, która doczepiła się trochę z nudów, trochę z ciekawości. Potem okazało się, że mój współlokator, Andrzejek, jedzie tego dnia samochodem. Kiedyś wspominałem Wam, że Andrzejek wywozi słoiki z takiego miejsca, gdzie się je zwykle zwozi. Nie skłamałem. Wspominałem również, że Andrzejek jest psychiatrą, mieszka ze mną od kilku lat i jest zaprzeczeniem wszystkiego, co ludzka świadomość jest w stanie zdzierżyć i pomieścić.

W ostatniej chwili zdecydował się na wyjazd również Paweł, młody dumny ojciec, który zdaje się, po prostu uciekał na weekend z piekła, jakim jest jego uroczy dom z dwójką dzieci. Był zdesperowany, niewyspany oraz, jak oświadczył wsiadając do samochodu „chyba musi zdrapać sobie z kolana czyjeś smarki albo rzygi”.

„To tylko trzy godziny” – uspokajam sam siebie, kiedy ruszamy o 9.00.

9.05 – Andrzejek zaczyna opowiadać anegdotkę z oddziału o tym jak trzeba było zbadać pacjenta per rectum, ale nikt nie chciał, więc ciągnęli zapałki w pokoju socjalnym. Andrzejek wylosował najkrótszą. W czasie gromkich wybuchów śmiechu tłumaczę sobie, że to przecież normalne i że wszyscy jesteśmy po medycznym.

9.17 – Paweł pyta, kto napije się z nim piwa bo stacja jest zaraz po prawej. Z mieszaniną zgrozy i fascynacji przyglądam się czasem młodym rodzicom na gigancie. Ku mojemu przerażeniu Andrzejek reaguje bardzo entuzjastycznie, zjeżdżając na stację i rzucając kluczyki Hance. Po chwili wnosi do samochodu siatkę piwa i odpychający zapach hot-dogów. Dziewczyny wymieniają zdegustowane spojrzenia.

„Ciekawi ci twoi koledzy” – rzuca do mnie po cichu Asia.

Przez kolejną godzinę na zmianę modlę się i rzucam w duchu jobami, starając się nie patrzeć na licznik i kolejne plamy piwa na tapicerce. Sos z hot-dogów jest rozsmarowany na połowie wycieraczki i oBagu Hanki. Ktoś słono za to zapłaci.

Asia jakby zbladła i przestała się odzywać.

10.30 – Paweł postanawia uraczyć nas historią o porodzie jego żony. Następnie dokładnie instruuje Asię jakiego nacięcia krocza ma zażądać w przyszłości. Nawet Andrzejek uznał to za niesmaczne, po czym otworzył czwarte piwo. Na dworze jest prawie trzydzieści stopni.

10.32 – Chłopaki dostają czkawki. Niesamowita synchronizacja. Moje uszy są już całe czerwone.

10.41 – Paweł oświadcza, że albo się zatrzymamy, albo on się wysika do butelki. Najlepiej takiej pięciolitrowej.

10.47 – Hanka kończy wydzierać się na chłopaków, porównując ich do troglotydów i sklonowanych owiec. Asia patrzy gdzieś daleko za szybę.

10.51 – Nieplanowany postój. Asia rozmawia z kimś przez telefon ściszonym głosem. Hanka wrzuca Andrzejka do samochodu za kołnierz od wymietolonej koszuli.

11.20 – Hanka oświadcza, że albo przyspieszy, albo się spóźnimy. Przy 180 km/h Andrzejek oznajmia, że ją szanuje, a nawet kocha i że zawsze tak było, jest i będzie. Otwiera szóste piwo.

Na mój telefon dzwoni mama Andrzejka i spokojnie pyta czy dostarczymy zwłoki jej syna do domu. Kiedy pytam, skąd wie, co się dzieje, odpowiada z rezygnacją:

– Tomasz, nie urodziłam się wczoraj – po czym się rozłącza.

Następnie odpisuję na 21 SMSów od żony Pawła i przez przypadek otwieram MMSa – zdjęcie monstrualnej kupy w nocniku.

Asia otwiera oczy dopiero pod hotelem, w którym mamy szkolenie.

12.15 Andrzejek wydziera się, że on nie chce do domu i że mnie wydziedziczy.

12.37 Zostawiamy na Woli Andrzejka oraz Pawła, który niestety nie nadaje się już na szkolenie. Wesoło pogwizduje szanty i tłumaczy nam jak wiąże się knagę. Przewraca się przy demonstracji węzła ratunkowego. Przy pomyślnych wiatrach wróci z nami do domu jutro wieczorem.

13.00 Rejestrujemy się na szkolenie. Asia jakby odzyskała dobry humor i nawet zamienia ze mną kilka słów.

Następne kilka godzin spędzamy na wykładach, które są co najmniej intrygujące. Z podziwem przyglądam się jak wykładowca lawiruje między zadanymi pytaniami, udzielając wymijających odpowiedzi. Nie czuję się ani głupszy, ani mądrzejszy. To chyba nie jest najlepsza wróżba.

Integracja jest wyborna. Niestety Asia szybko znika mi z oczu, zagadana przez jakiegoś obcokrajowca w eleganckiej różowej koszuli.

Pół roku później jest już zaręczona. Rzecz jasna, nie ze mną.

Nie wątpię, że sami macie wyborne wspomnienia ze szkoleń. Lub ich brak i niejasne przeczucie, że chyba było fajnie, ale balet też był mega… Jak to było?

T.
Grafika do wpisu pochodzi z Freepik.com