Śmiertelnie poważna rozprawa o dewitalizacji

To be, or not to be? Leczenie endodontyczne przyżyciowe czy mortalne?

Ogólnie rzecz biorąc nowoczesne trendy są takie – przyżyciowo w znieczuleniu i po stokroć je popieram.

Jednak NFZ jest innego zdania. W koszyku świadczeń możemy znaleźć dewitalizację, czyli „zatrucie” zęba wraz z zabezpieczeniem go opatrunkiem, wyrażone kodem 23.1202.

Procedura ta „warta” jest, uwaga, 12 punktów, co pi razy drzwi daje nam 12 PLN.

Lekarz pracujący u kogoś ma z tego jakieś 4 złote minus 19% podatku dochodowego. W skrócie: złoty interes, proszę państwa.

(Po odliczeniu materiałów i wielu innych kosztach – gabinet jest srogo „w plecy”).

/Uwaga: Powyższe dane stały się niedawno nieaktualne, ale nawet po ostatnich poprawkach opłacalność nie uległa znacznej zmianie./

Na rynku jednak cały czas dostępne są środki do dewitalizacji. Czy stosowanie ich jest więc błędem?

Alkohol też jest dostępny na rynku ale nie znaczy, że trzeba go spożywać… choć szklaneczka dla rozluźnienia od czasu do czasu może nie zaszkodzi… Może warto więc czasem… „przytruć”?

A może nie…?

Co przemawia przeciwko dewitalizacji?

Trepanacja poprzez stare, często nieszczelne wypełnienie w ramach szybkiej pomocy doraźnej może skończyć się martwicą brodawki dziąsłowej lub kości wyrostka zębodołowego / części zębodołowej żuchwy. W całej swojej karierze spotkałem się z kilkoma takimi przypadkami. Jedna z takich spraw znalazła nawet finał w sądzie.

Brak szczelności opatrunku czasowego – patrz wyżej. Z jednej strony gotowe konfekcjonowane materiały w słoiczkach, z drugiej zarabiane ex tempore cementy szkłojonomerowe… Badania wskazują, że nie są one do końca szczelne. Ale czy coś upoważniało by nas do zamknięcia wkładki dewitalizacyjnej pod kompozytem?

Niesubordynacja pacjentów – czyli często niekontrolowany czas przebywania pasty dewitalizacyjnej w komorze mogący prowadzić do powikłań w przyzębiu brzeżnym jak i okołowierzchołkowym.

Zniesienie potencjału obronnego miazgi. Miazga nawet w stanie zapalnym przewlekłym jest w stanie bronić się przed inwazją bakteryjną w kierunku dowierzchołkowym. Martwa miazga już nie. Po co więc ją umartwiać?

Myślę, że listę wad moglibyśmy jeszcze wydłużać.

Czy więc wykonuję dewitalizację?

Może Was to zdziwi, ale TAK.

W WYJĄTKOWYCH (słowo klucz) sytuacjach klinicznych uciekam się do tego rozwiązania, ponieważ jestem człowiekiem i posługuję się empatią.

No ale zaraz! Jak to empatią? Przy takiej wyliczance jak wyżej? Czy to nie aby źle pojęta empatia?

Mój protokół pomocy doraźnej (w 99% przypadków bez dewitalizacji) zazwyczaj jest taki:

  • znieczulenie
  • częściowe opracowane ubytku (dokomorowo często pozostawiam próchnicę by nie strepanować zęba na początku bo grozi to krwotokiem z miazgi, z którym będziemy musieli walczyć – choć dobra na to jest kondensacja taśmy teflonowej w obnażeniu)
  • szczelna odbudowa zrębu zęba (wymiana wypełnień klasy drugiej obowiązkowo do klasy pierwszej)
  • zniesienie wysokości korony zęba w celu uniknięcia złamania korony między wizytami
  • doczyszczenie i trepanacja
  • wstępne opracowanie komory
  • maść antybiotykowo sterydowa do komory
  • sterylna watka / gąbeczka
  • wypełnienie czasowe

Ale…

Proza życia jest taka, że pacjent trafia do nas często z bólem niespodziewanie gdyż tego nie da się zaplanować. Ostre zapalenie miazgi lub przewlekłe zaostrzone. Stajemy więc na rzęsach by ulżyć człowiekowi w bólu.

Często pacjent czeka na wizytę nawet dzień lub dwa. Czasem ból zaczął się nawet wcześniej. Królestwo za ulgę!

I właśnie o tę ulgę chodzi. Z doświadczenia wiem, że ból po wkładce antybiotykowo sterydowej założonej do komory wygasza się przez trzy-cztery dni a po założeniu wkładki dewitalizacyjnej czasem już po jednym dniu.

Nie mam specjalnej formuły wyłaniania pacjentów bardziej czy mniej cierpiących, staram się w ogóle tego nie stopniować. Jednak czasem wobec ogromu cierpienia pacjenta widocznego gołym okiem uginam się – z zastrzeżeniem, że zawsze odbudowuję nowy zrąb zęba i pod warunkiem, że jest to mój stały pacjent, który na pewno zgłosi się w terminie na kolejną wizytę.

Nigdy jednak nie czekam aż wkładka spełni swoją rolę. Po wygaszeniu ostrego stanu zapalnego w ciągu kilku dni wykonuję ekstyrpację w znieczuleniu i zazwyczaj miazga jest jeszcze wtedy żywa.

Nazwijmy to więc… metodą empatyczno-hybrydowo-przyżyciowo-mortalną.

A Wy? „Trujecie” jeszcze gdy ból zatruwa pacjentom życie?

Jakie są wasze doświadczenia w temacie?

Adam Zyśk