Ostatnio w portalu Weekend Gazeta.pl ukazał się artykuł o leczeniu za granicą. W skrócie – turystyka medyczna. Podobno Polacy przodują w tej dyscyplinie, jak stwierdził autorka na podstawie ilości składanych wniosków do NFZ o zwrot kosztów takiego leczenia poza granicami kraju. Jak to wygląda przy okazji wizyt prywatnych – skali zjawiska dotąd jednak nikt nie zbadał.
W zasadzie zjawisko nie jest niczym nowym. Jeśli ktoś lubi pewnego rodzaju ryzyko, jeśli ktoś lubi łamać bariery językowe, jeśli ktoś jest wystarczająco odważny – czemu nie? Nie ma nic w tym złego – pieniądz rządzi światem, gospodarki wielu krajów są na różnych poziomach i podobne usługi można gdzie indziej nabyć dużo taniej. I taki powinien być wydźwięk tego artykułu.
Natomiast sposób w jaki Pani Ewa Jankowska, a raczej jej rozmówca pan Michał mówi o Nas, polskich dentystach – budzi mój kategoryczny sprzeciw. Uwaga, troszkę mi się uleje.
Pan Michał (Czy on w ogóle istnieje Pani Ewo?) mówi, że „w domu rodzinnym się nie przelewało” i dlatego rodzice zaniedbali jego uzębienie. Rozumiem, że ten człowiek jest już dorosły. Jako rodzice często popełniamy błędy, przez które cierpią nasze dzieci. Fakt. Tu rolę odgrywają braki w edukacji prozdrowotnej przekazywane z pokolenia na pokolenie. Rolę edukacji w zakresie profilaktyki i promocji zdrowia, zwiększanie świadomości prozdrowotnej Polek i Polaków powinniśmy przerzucić na system edukacji. (Ale tam chwilowo Czarna rozpacz.)
No ale „że się nie przelewało” to nie jest żaden argument.
Szczotka i pasta w latach 90′ to były grosze. Za 1,5 zł mogłeś kupić litr benzyny a za 10 zł kilogram wołowiny! Tak tylko przypominam. Raz zrezygnujesz z czteropaku i masz.
Potem jest jeszcze ciekawiej, pan Michał mówi o tym jak polscy dentyści „spartolili robotę” (pisownia oryginalna). O tym jak wyleczyli mu nie tego zęba co trzeba i w dodatku tak źle to zrobili, że doprowadzili do rozwoju torbieli.
Nie no widzę, że pacjent wchodzi tutaj w rolę orzecznika, specjalisty. Typowo polska cecha – nie znam się to się wypowiem. A przy okazji ponarzekam.
Najpierw wini rodziców, teraz lekarzy. Nie potrafi przyjąć na klatę refleksji, że jest odpowiedzialny za swoje zdrowie oraz stan uzębienia. Nie wie, że medycyna to nie mechanika pojazdowa, gdzie wystarczy wymienić część. Nie ogarnia, że gdyby nie potrzebował pomocy lekarskiej to nie byłoby miejsca na żadne powikłania bo leczenia by nie było. Klasyka gatunku, nie mam sobie nic do zarzucenia.
Potem pan Michał opisuje swoją drogę do kliniki na Ukrainie. Czy Ukraińscy dentyści poprawili to co polscy spartolili? Jesteśmy ciekawi dalszego ciągu tej historii, bo urywa się ona niczym stosunek przerywany, kiedy pacjentowi została „jeszcze jedna wizyta”. Ta ostatnia i najważniejsza.
Jakby tego było mało, Pan Michał mówi wyraźnie „skontaktowałem się z jednym z klientów tej kliniki na Ukrainie.” KLIENTÓW!
Pardonsik, ale odkąd jesteśmy dentystami nigdy nie przyjęliśmy żadnego klienta. Mamy pacjentów a to tak subtelna różnica jak parowóz a beczkowóz. To, że płacimy za usługę w medycynie nigdy nie robi z nas klientów. Proszę zapamiętać na przyszłość.
Uważamy, że takie artykuły wymierzone w kogokolwiek z branży medycznej powodują jedynie:
1. spadek zaufania do polskiej branży medycznej
2. wzrost roszczeniowości pacjentów
3. stawiają znak równości między pacjentem a klientem
4. wrzucają wszystkich pracowników danej branży do jednego wora (w tym przypadku dentystów)
5. wzmacniają przeświadczenie, że za pieniądze można wszystko
(a nie można, bo to jest medycyna złotko – Steve Jobs miał hajsu jak lodu, i co?)
Stanowczo więc protestujemy przed publikacją treści tego typu gdyż wyrządzają one szkody wizerunkowe całej naszej grupie zawodowej. Wrzucanie wszystkich dentystów do jednego worka spowoduje jedynie, że dentyści wrzucą do wora portal @weekend.gazeta.pl zaraz obok serwisów „Pudelek”, „Fakt” czy „Pomponik”.
A teraz wybaczcie, nie mogę spać bo trzymam kredens.