Czy logicznym postępowaniem jest zmniejszenie liczby lekarzy w szpitalach w czasie trzeciej fali pandemii?
No dalej, to nie jest podchwytliwe pytanie…
Otóż wygląda na to, że nie ma przeciwwskazań, skoro dalej nie zostały odwołane ustne egzaminy PES!
Werble!
Ostatnio w środowisku rezydentów (lekarzy oraz lekarzy dentystów będących na specjalizacji) jest ogromnie gorąco z powodu decyzji Ministra w sprawie Państwowych Egzaminów Specjalizacyjnych. Do egzaminu tego trzeba twardo przygotowywać się dobrych kilka miesięcy, bo jest to miazga. Często lekarze zmuszeni są wziąć urlop, żeby usiąść na tyłku i zakuwać. Jeśli zdadzą egzamin, wchodzą do systemu już jako w pełni samodzielni lekarze, specjaliści. Czyli prosto rozumując – powinno nam zależeć na tym, aby nastąpiło to jak najszybciej, a lekarze wrócili do swoich pacjentów.
Decyzje jednak w sprawie ich terminów egzaminów zmieniają się z dnia na dzień, niby hals na zatłoczonych Śniardwach w lipcu. Dla przypomnienia, w poprzednich sesjach (jesień 2020 oraz wiosna 2020), egzaminy ustne zostały odwołane (decyzje dostępne na stronie CEM w komentarzu). Rezydenci apelują o odwołanie ustnej części egzaminów. Tym razem jednak na to się nie zanosi. O co zatem chodzi?
Lekarze przystąpią do części pisemnej, za tym można nadążyć. Jednak tym razem nie zapadła decyzja o odwołaniu egzaminów ustnych, a ich przesunięciu. Na kiedy? A na maj. Czyli co, lekarze znowu mają wrócić do książek, zamiast do leczenia ludzi? Przypominamy profilaktycznie, że właśnie trwa trzecia fala pandemii, a zachorowania rosną, media przebąkują o braku łóżek covidowych. Ponadto, przypomnijmy, z epidemiologicznego punktu widzenia pomysł egzaminów ustnych obarczony jest większym ryzykiem niż pisemny. Nie wszyscy lekarze zostali zaszczepieni do tej pory (tak, grupa zero nie jest jeszcze w pełni zaszczepiona. Zaskoczeni? Niektórzy z nas nadal nie dostali terminów), a wiemy już, że samo szczepienie nie zapobiegnie cudownie zachorowaniu na 100%. I teraz, żeby było zabawniej, przypomnimy, że lekarze z zza granicy mogą u nas od niedawna pracować bez nostryfikacji dyplomu i podpisanego oświadczenia o znajomości języka.
Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego, który trafi do szpitala? Mało personelu, a prawie każdy pacjent wyobraża sobie, że w szpitalu będą warunki jak w „Na dobre i na złe” czy „New Amsterdam”. Następuje zatem zderzenie z rzeczywistością, frustracja spowodowana funkcjonowaniem systemem ochrony zdrowia i „całego tego burdelu” , w efekcie agresja w stosunku do personelu. Problem polega na tym, że na nasz system opieki zdrowotnej przeznacza się rekordowo niskie sumy (wyobraźcie sobie hasło „System opieki zdrowotnej” padający w Familiadzie. Jako hasło na szczycie listy powinno paść: NIEDOFINANSOWANY), o czym Kowalski nie myśli, kiedy jest zdrowy, a po pracy może spokojnie usiąść w fotelu i pooglądać telewizję.
Lekarze zatem staną przed kolejnym wyborem. Czy wracać do pracy i ryzykować nie zdanie PES albo też pozostanie w domu i dalszą naukę? Napomknę, że coś tak trywialnego jak urlop mogło też się skończyć, a niestety trzeba z czegoś żyć. Acha, niektórzy zdobyli się również na brawurowy krok i mają rodziny. Rodzina wymaga czasu. Nie żeby życie rodzinne i praca lekarza szły w parze bez problemu nawet, kiedy nie mamy pandemii.
Zapytamy zatem raz jeszcze: Czy logicznym postępowaniem jest zmniejszenie liczby lekarzy w szpitalach w czasie trzeciej fali pandemii? No dalej, to nie jest podchwytliwe pytanie….
